- Mój temat jest ciekawszy.
- Nie dla mnie, milordzie. Uśmiechnął się, nachylił i delikatnie musnął wargami jej usta. - Czy to jest ciekawsze? - szepnął. - Nie sądzę... Pocałował ją jeszcze raz, mocniej. - A może to? Bo mnie bardzo interesuje. Bogini otworzyła turkusowe oczy. - Uniki nic nie zmienią - powiedziała cichym głosem, od którego przebiegł go dreszcz. Choć mówiła spokojnie, wyczuł, że jest poruszona. Nie zamierzał teraz zrezygnować. - Istotnie. Rozmawialiśmy o moich złych manierach. Prawdziwy dżentelmen nie ośmieliłby się pani pocałować. Stąd wniosek, że czasami właściwe zachowanie nie ma sensu. - To pan zachowuje się bez sensu - oświadczyła, uwalniając się z uścisku. - Nie można opłakiwać jednego krewnego, a udawać, że drugi pana nie obchodzi. - Ale mogę decydować, czy chcę o tym rozmawiać, czy nie. Zdecydowanie wolę ciekawsze tematy. Na przykład pani usta. - Ten temat jest zamknięty. Lucien nie zdołał powstrzymać uśmiechu. - W takim razie dobranoc, panno Gallant. Nie zdążył zrobić kroku, bo chwyciła go za rękaw. - Dlaczego nie chce pan rozmawiać o kuzynie? - Zapytała. - Chętnie posłucham. Spojrzał jej z bliska w oczy. - Nie wymagam od nikogo, żeby koił mój smutek. Najchętniej zaciągnąłbym panią do łóżka. Czy to panią interesuje, Alexandro? Cofnęła się gwałtownie. - N - nie. - Jest pani pewna? Wiem, że lubi się pani ze mną całować. Nie chciałaby pani spróbować czegoś lepszego? - Dobranoc, milordzie - wykrztusiła i uciekła z gabinetu. Chwilę później Lucien wezwał pana Mullinsa i z powrotem zasiadł w fotelu przed kominkiem. Najciekawsze było to, że tym razem nie powiedziała „nie”. 7 Lord Kilcairn widać uznał, że Rose zdała pierwszy egzamin, bo pod koniec tygodnia przyjął w jej imieniu zaproszenia na dwa przyjęcia, wieczór w operze, pokaz ogni sztucznych w Vauxhall Gardens i pierwszy wielki bal sezonu. I wciąż napływały kolejne. Najwyraźniej wszyscy chcieli być świadkami sensacyjnego powrotu Luciena Balfoura do przyzwoitego towarzystwa, lecz Alexandra wiedziała, że jemu chodzi tylko o zwiększenie zainteresowania osobą Rose. Tak czy inaczej, wybierając poszczególne imprezy i rauty, nie poradził się guwernantki, co wzbudziło w niej gniew. W drodze do najwyższych kręgów towarzyskich należało pokonać określone etapy, a on je pominął... o ile w ogóle brał pod uwagę takie niuanse. Z tego powodu unikała go przez następne trzy dni. Nie chciała z nim rozmawiać, co nie miało nic wspólnego z jego propozycją, żeby zostali kochankami, ani z tym, że uciekła z jego gabinetu, zamiast zdecydowanie mu odmówić. Ani z tym, że przez te kilka dni marzyła o jego upajających pocałunkach. Na litość boską, nawet go nie lubiła. Poza tym uzgodnili, że ona będzie go uczyć manier, a nie on ją, jak zejść na złą drogę. Wyszła z sypialni, prowadząc psa na smyczy. Z powodu braku czasu poranne spacery odbywała o coraz wcześniejszej porze, prawie w nocy. Na półpiętrze zatrzymała się przed portretem z czarną wstążką w rogu. James Balfour miał cerę i włosy trochę jaśniejsze niż kuzyn, ujmujący uśmiech i otwartą twarz. Nieraz się dziwiła, dlaczego coraz bardziej pociąga ją tajemniczość i skrytość lorda Kilcairna. - O czym tak pani duma? Aż podskoczyła na dźwięk jego głosu. - Boże! - wyszeptała, chwytając się za serce. - Przeraził mnie pan śmiertelnie!