– No, jak tam, łaskawa pani, krokodyl już nie dręczy?

  • Mściwoj

– No, jak tam, łaskawa pani, krokodyl już nie dręczy?

20 January 2021 by Mściwoj

Pani Lisicyna nie odpowiedziała, tylko głowę opuściła jeszcze niżej. Wyjechali z bramy tą samą karetą, która przywiozła Polinę Andriejewnę z pensjonatu. Na razie żadne słowa nie padły. Przestępczyni denerwowała się, nie wiedziała, od czego zacząć: kajać się czy usprawiedliwiać, czy o głównej sprawie mówić. Mitrofaniusz zaś milczał z rozmysłem – żeby się przejęła. Patrzył przez okno na porządne ararackie ulice, z aprobatą cmokał językiem. Odezwał się nieoczekiwanie – pani Lisicyna nawet się wzdrygnęła. – No, a z tym krokodylem to co? Znów jakiś kawał? – Moja wina, ojcze. Oszukałam ojca przeora – przyznała z pokorą Polina Andriejewna. – Winna, winna jesteś, Pelasiu. Dużo rzeczy nawyrabiałaś... No tak, doczekała się. Westchnęła ze skruchą, spuściła głowę. Mitrofaniusz zaś zaczął, zaginając po kolei palce, wyliczać wszystkie jej winy: – Przysięgę złamałaś, daną ojcu duchowemu, choremu i nawet prawie umierającemu. – Nie przysięgałam! – szybko zaprzeczyła duchowa córka. – Nie kręć. Tyś moją bezgłośną prośbę, żeby do Araratu nie jechać, jak najdoskonalej zrozumiała i głową kiwnęła, i w rękę mnie pocałowałaś. Może to nie przysięga, ty żmijo wiarołomna? – Żmija, po prostu żmija – zgodziła się pani Polina. – W strój niedozwolony się przebrałaś, godność zakonną pohańbiłaś. O, szyja goła, tfu, wstręt patrzeć. Pani Lisicyna pospiesznie osłoniła szyję chustką, ale spróbowała ten punkt aktu oskarżenia odrzucić. – Kiedy indziej ojciec sam mi dał błogosławieństwo na takie postępowanie. – A tym razem nie tylko błogosławieństwa nie dałem, ale wprost zabroniłem – odparł Mitrofaniusz. – Tak czy nie? – Tak... – Myślałem, żeby na policję na ciebie donieść. I nawet trudno mi wybaczyć, że tego nie zrobiłem. Pieniądze pasterzowi porwać! Już trudno niżej upaść! Na katorgę by cię posłać, najodpowiedniejsze to dla złodziejki miejsce! Polina Andriejewna nie oponowała – nie miała argumentów. – I jeśli nie doniosłem na ciebie, zbiegłą czernicę i rozbójniczkę, do policji śledczej na całe imperium – a po rudości i piegach szybko by cię znaleźli – to tylko z wdzięczności za uleczenie. – Za co? – zdumiała się pani Lisicyna, sądząc, że się przesłyszała. – Jak się dowiedziałem od siostry Krystyny, że ty, powoławszy się na mnie, gdzieś pojechałaś, i zrozumiałem, coś sobie zamyśliła, od razu zdrowie mi się poprawiło. Zawstydziłem się, Pelasiu – cicho powiedział archijerej i od razu widać było, że wcale się nie gniewa. – Zawstydziłem się słabości swojej. Co to ja, płaczliwa starucha jestem? W pościeli się walam, dekokty panów doktorów po łyżeczce popijam. Owieczki swoje nieszczęśliwe w kłopotach opuściłem, wszystko na kobiece barki zwaliłem. I tak mi się wstyd zrobiło, że już następnego dnia zacząłem siadać, na czwarty się przeszedłem, na piąty trochę kolaską po mieście się przejechałem, a na ósmy zebrałem się w drogę, tutaj, do was. Profesor Schmidt, który z Pitra przyjechał, żeby mnie pochować, mówi, że w życiu nie widział takiego szybkiego wyzdrowienia po naderwaniu mięśnia sercowego. Wyjechał do stolicy bardzo z siebie dumny. Teraz za wizyty i konsultacje jeszcze więcej zaczną mu płacić. A wyleczyłaś mnie ty, nie on. Polina Andriejewna chlipnęła i ucałowała chudą białą rękę przewielebnego. On zaś pocałował ją w przedziałek na głowie. – Patrzcie ją, jak to się naperfumowała – zawarczał biskup, już nie udając, że jest zły. – No dobrze, o sprawie mów. Pani Lisicyna wyciągnęła list zza pazuchy. – Lepiej przeczytaj, ojcze. Tu jest wszystko najważniejsze. Co wieczór dopisywałam. Wyjdzie krócej i jaśniej, niż gdybym opowiadała. A może mam ustnie? Mitrofaniusz włożył binokle.

Posted in: Bez kategorii Tagged: kot sika, magda rodzinka pl, przymiarka sukni ślubnej,

Najczęściej czytane:

zuł ukłucie w sercu. ...

Jak zawsze. – Dlaczego akurat tam? – zapytał, choć znał odpowiedź. Jeździli tam z Jennifer, aż za starą latarnię morską. Wiele godzin spędzili, spacerując po ... [Read more...]

23

- Oczywiście - wtrąciła się Morrisette. Rzuciła swemu partnerowi ostrzegawcze spojrzenie. - Wolałabym, żeby nie była pani sama - powiedziała, delikatnie dotykając jej ręki i niechcący uciskając rany. Caitlyn zacisnęła zęby z bólu. Ostatnia rzecz, której pragnęła, to być teraz z kimś. No, może poza Kelly. - Mogę zadzwonić do którejś z moich sióstr lub do brata. - Obiecuje pani? - Tak. Dam sobie radę. - Kłamczucho! Nigdy nie dajesz sobie rady! Reed popatrzył sceptycznie, ale policjantka spojrzała na niego surowo, dając mu do zrozumienia, żeby nie protestował. Marszcząc brwi, Reed zatrzasnął notatnik. - Moglibyśmy zadzwonić w pani imieniu. Do kogoś z rodziny. - Podrapał się w brodę i zamyślił, patrząc przez okno na wiszący na magnolii, wolno obracający się karmnik dla ptaków. Na cienkiej gałęzi siedział kardynał, skubiąc zawzięcie malutkie nasionka. - Będzie pani kogoś potrzebowała. Gdy wyjeżdżaliśmy, w domu pani męża pojawiło się już kilku dziennikarzy. Serce jej zamarło. - Dziennikarze? - Szybko zorientują się w sytuacji i przyjadą tutaj - zauważył trzeźwo. - Cudownie. - Spotkanie z policją było już wystarczająco trudne; nie wyobrażała sobie rozmowy z prasą. Nie teraz. - Na pani miejscu nie rozmawiałbym z nimi. Nie ma obawy. Detektyw Morrisette przytaknęła i założyła okulary. - Potrafią być okropni. Niech pani pozwoli nam do kogoś zadzwonić. Do przyjaciółki, siostry czy brata. Nie powinna pani zostawać teraz sama. - Nie, wszystko w porządku... - Idiotyczne zdanie. Już nigdy nic nie będzie w porządku. I pewnie nigdy nie było. Josh nie żyje, sypialnia ledwo doszorowana z krwi i do tego ten sen... Czy to był sen? Gdyby tylko mogła dodzwonić się do Kelly. Może ona wie, co się u diabła stało zeszłej nocy. Zmusiła się do uprzejmego, ale smutnego uśmiechu. - Zadzwonię do brata, do Troya. Pracuje w centrum, w banku. - Gdy odprowadzała ich do drzwi, na twarzach policjantów malował się sceptycyzm. - Jest sobota - zauważył Reed. - Banki są chyba nieczynne. - Ale nie Montgomery Bank and Trust - powiedziała, spoglądając na zegar. Będzie czynny jeszcze przez kilka godzin. Takie zasady wprowadził jej dziadek wiele lat temu. - Mogę zadzwonić do brata. Dam sobie radę. - Sama nie wierzyła w to, co mówi. - Pozbieram się, potrzebuję tylko trochę czasu. Wydawało się, że Reed chce coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegł, że Morrisette szybko potrząsa głową, więc ugryzł się w język. Caitlyn patrzyła za nimi przez chwilę. Zaskrzypiała stara brama. Oskar wypatrzył kota sąsiadów czającego się na gałęzi sasafrasu i zaczął ujadać jak wściekły. Zanim udało mu się wybiec, Caitlyn przekręciła zamek i oparła się o chłodne drzwi. Musi się dowiedzieć, co wydarzyło się zeszłej nocy. Josh nie żyje. Nie żyje. Prawdopodobnie zamordowany. A ona nawet nie może przysiąc, że tego nie zrobiła. 24 Rozdział 4 Dzisiejszego ranka duchy wciąż były niespokojne. Złe. Kpiące. Syczały, miotając się w ciemnościach. Tak jak przez całą noc. Ich niespokojne ruchy nie pozwalały Lucille spać, prześladowały ją, atakowały jej umysł, gdy tylko udało jej się na moment zasnąć. Pojawiły się koło północy, wzdychając w gałęziach dębów i poruszając girlandami hiszpańskiego mchu. Zjawy szemrały przy starym kole młyńskim, które obracało się, skrzypiąc, napędzane strumieniem płynącym przez sad. Chowały się za krokwiami na drugim piętrze wspaniałej, starej, podupadającej już rezydencji, za oknem Lucille. Myślała, że odejdą wraz z ciemnością, gdy nadejdzie świt. Myliła się. Nękały ją nawet teraz, gdy sprzątała szeroki ganek Oak Hill, posiadłości Montgomerych. Wymiotła z kąta gniazdo pająków przypominające kłaczki waty. - Hej, wy tam, zabierajcie się stąd. Idźcie sobie, zostawcie mnie - wymruczała i zacisnęła usta, obserwując syna ogrodnika obcinającego zwiędłe kwiaty róż. Nie spojrzał na nią spod daszka swojej czapki, ale wiedziała, że ją usłyszał. Musiała być ostrożna. Chociaż niektórzy myśleli, że jest trochę stuknięta, że dotknęło ją szaleństwo Montgomerych, Lucille była zupełnie normalna. Nawet normalniejsza niż inni ludzie. Tylko, jak klątwa, ciążyła na niej zdolność słyszenia głosów zmarłych. A ten stary, dwupiętrowy dom z kryształowymi szybami w oknach, kryształowymi żyrandolami i ceglanym gankiem był nawiedzony. Znała imiona wielu z tych duchów, nieraz widziała je na walących się nagrobkach. Niektóre z tych złych, bezcielesnych zjaw to dusze niewolników zmarłych ponad sto lat temu, były też dusze dzieci, biedne małe duszyczki, którym nie dane było dorosnąć. Jedną cechę miały wspólną - wszystkie te złe istoty urodziły się z domieszką krwi Montgomerych w żyłach. Chciała tylko, żeby się uciszyły. By wśliznęły się z powrotem do grobów, tam gdzie ich miejsce. Ale one nie mogły, bo coś okropnego, coś bardzo złego stało się wczoraj w nocy. Lucille nie wiedziała co. Jeszcze nie wiedziała. Otarła czoło rąbkiem fartucha i spojrzała na długi podjazd, jakby spodziewając się posłańca złych wieści, choćby samego szatana. Ale późny poranek był zwodniczo spokojny. Zbyt spokojny. Głosy w głowie nie zagłuszyły szumu płynącej wody ani brzęczenia owadów. Zamiatała wokół kwietników z terakoty, w których kwitły obficie petunie i nagietki, sprawdziła, czy na palmie nie ma szkodników, i wsłuchała się w skrzeczące głosy. Lucille je słyszała, podejrzewała nawet, że inni też je słyszą; jednak za bardzo się boją, aby przyznać, że duchy zmarłych naprawdę istnieją. Caitlyn... na niej to dopiero ciążyła klątwa, biedne dziecko. Jak na jej babce Evelyn... kolejna umęczona dusza. Machając miotłą, Lucille szybko nakreśliła na piersi znak krzyża, nawet na moment nie wypadając z rytmu. Mogłaby się założyć o miesięczne zarobki, że Caitlyn też słyszy głosy, że słyszy w głowie szepty zmarłych. Tak jak Evelyn. Przerwała zamiatanie. Nadstawiła uszu. Warczała kosiarka, ogrodnik ścinał trawę przy stajniach. Piszczała wiewiórka siedząca na dębie, a z daleka dochodził szum samochodów, i mimo tych wszystkich hałasów, Lucille wciąż słyszała głosy duchów - ciche i pełne złości. Czuła, jak się ruszają, wirują, mącąc gorące powietrze, które owiewało jej policzki. Zło wydawało się zbliżać, nie potrafiła go jednak nazwać; nie wiedziała, skąd przychodzi. ... [Read more...]

umrze. ...

Co więcej, wiedziała, że zaraz stanie się ofiarą morderstwa, które prawdopodobnie zlecił jej przeklęty były maż Rick Bentz. Rozdział 1 ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 kasa-chorych.olsztyn.pl

WordPress Theme by ThemeTaste