- Cieszę się, że jestem twoim pierwszym... porywaczem.
Oblała się rumieńcem. - Jesteś pijany? - Tylko troszeczkę. Przez większą część nocy przenosiłem meble, Zakładałem zamki i usuwałem rzeczy, które mogłyby pomóc w ucieczce. - Proszę wybaczyć, że nie czuję się zaszczycona, milordzie, ale... - Chwilę wcześniej mówiłaś mi po imieniu. - Przeraziłeś mnie śmiertelnie. A teraz skończ z tą farsą i wypuść mnie natychmiast. - Nie, póki nie zgodzisz się mnie wysłuchać. Położyła ręce na biodrach. - W jakiej sprawie? - Małżeństwa. Roześmiała się bez cienia wesołości. - I porwaniem próbowałeś mnie przekonać, że jesteś mężczyzną godnym zaufania? Oszalał pan, lordzie Kilcairn? Lucien zmarszczył brwi. - Dość tego. Wciąż mi mówisz, jakie są moje motywy. Po pierwsze, jestem zmęczony szukaniem żony, po drugie, chcę cię chronić, i wreszcie, usiłuję zrobić na złość swojej rodzinie. Coś przeoczyłem? - Teraz w dodatku boisz się, żebym nie oskarżyła cię o porwanie. Zrobił krok w jej stronę, ale się cofnęła. Zrozumiał, że w ten sposób nic nie wskóra. W każdym razie nie dzisiaj. - Żaden z tych powodów się nie liczy. - Więc mnie oświeć, proszę. Dzięki Bogu, że jeszcze nie wytrzeźwiał po balu. W przeciwnym razie nie zdobyłby się na wyznanie. - Pragnę, żebyś została moją żoną, bo cię kocham, Alexandro. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, a w jej turkusowych oczach podejrzliwość mieszała się z zaskoczeniem i gniewem. - Twoje „kocham” to po prostu kolejne słowo pomagające ci w manipulowaniu ludźmi. Ty nie wierzysz w miłość, Lucienie. Sam mi to powiedziałeś. - Byłem idiotą. - Nadal nim jesteś. Otwórz drzwi i wypuść mnie. - Nie. Tutaj jesteś bezpieczna, a ja cię przekonam, że mówię szczerze. Fiona i Rose myślą, że pojechałaś do Akademii Panny Grenville. Twoja przyjaciółka lady Victoria również. Usiadła na brzegu łóżka. - Jak zamierzasz mnie przekonać? - Usunę wszelkie przeszkody, którymi się zasłaniasz. Wzruszyła ramionami. - Rzeczywiście proste, ale weź też pod uwagę możliwość, że nie potrzebuję kolejnego powodu, by wzbraniać się przed małżeństwem z cynicznym łajdakiem, który jest gotowy bez skrupułów zniszczyć czyjeś życie, byłe dopiąć swego. Znowu była w świetnej formie. - Myślę, że ci na mnie zależy, Alexandro. Czuję, że tak. Wiedziałem to, od momentu kiedy weszłaś do mojego domu. Udowodnię, że tak jest. - Nie kłopocz się. Ruszył do wyjścia. - Jeszcze się zdziwisz - powiedział i zamknął za sobą drzwi. Gdy do nich dopadła, przekręcił klucz w zamku. Zaczęła bębnić w grube dębowe deski. - Lucienie! Wypuść mnie stąd! - Nie! - odkrzyknął. - I nie zrób sobie krzywdy. Wspiął się po schodach, zaryglował również kuchenne drzwi i przykazał Thompkinsonowi, żeby dyskretnie kręcił się w pobliżu. Obmyślając plan, sądził, że